Byłam przy Niej od zawsze, łączy nas szczególna więź. Zaczęło się to w 2005 roku, kiedy zdecydowała, że zacznie studiować pedagogikę specjalną. Nie do końca wiedziała „czym to się je”, ale ryzyk fizyk, może coś z tego będzie… Wtedy widziałam te wszystkie zeszyciki, długopisy, kserówki, papierki, zakładki i zieloną Biblię. Ciągle pojawiało się coś nowego, nowe pomysły, nowe idee. Była młoda, ale postanowiła ze swoim mężem, że teraz jest najlepszy moment na dziecko. Więc na drugim roku studiów obok tych notatników pojawiły się jeszcze pieluchy, tony chusteczek i grzechotek. Miała studiować logopedię, trafiła na oligofrenopedagogikę – ząbkowanie córki nie pozwoliło na naukę do egzaminu wstępnego. Na 3 roku pojawiła się możliwość drugiego kierunku i tak zrodził się pomysł na nauczycielkę przedszkola. I znów obrastanie w przedmioty – a to jakaś tekturowa zabawka, a to jakiś skrawek papieru z zapisanym dziecięcym wierszykiem, kostka do gry, sznurek, pojemnik po jogurcie… Mimo że z małym dzieckiem, obroniła się jako pierwsza w grupie. Teraz zaczęła szukać pracy – wiele jej koleżanek mogło być wolontariuszkami w czasie studiów, ona miała życie domowe, więc doświadczenia nie miała. Nie raz oglądałam jej CV, w którym większość rubryk była niezapisana. W końcu udało się. Najpierw była to świetlica dla dzieci szkolnych – widziałam niedojedzone kanapki dzieciaków, dzienniczki z uwagami, wszędobylskie zabawki. Potem okazało się, że drugie dziecko w drodze. Praca poszła w odstawkę. Teraz wróciły ciasteczka, soczki, śliniaczki i ubranka. Nie trwało to jednak długo – nie wytrzymała w domu i znalazła pracę, tym razem już w przedszkolu. Praca była dla niej trudna, bez doświadczenia, uczyła się na własnych błędach. A mnie powoli przysłaniały nowe książki, nowe pomoce, nowe pomysły. Praca była na rok – zastępstwo… Znów została na lodzie. Potrzebowała wytchnienia, odpoczynku, oddechu… Po roku pracy w ośrodku kultury jednak postanowiła wrócić… Po czasie, kiedy wokół mnie było pełno „śmieci do tworzenia”, wróciły książki, kserówki, patyczki, sznureczki, liczydełka, liczmany, kasztany, a nawet klaunowy nos… Tu znalazła swoje miejsce. Tu nikt jej nie wchodził w drogę. Małe przedszkole, które prowadziła, dało jej możliwość działania. Jednak sprawiło też, że miała sto rzeczy na głowie. Dzieci z tzw. trudnych rodzin dawały mocno w kość. Nie raz, nie dwa obrzucała mnie zapłakanymi chusteczkami. Praca z dziećmi okazała się trudnym kawałkiem chleba, a totalnym sucharem była współpraca z rodzicami. To oni nieświadomie powodowali, że dzieci były odsunięte od możliwości poznawania świata. Tłumaczyła to rodzicom, ale wiecznie zderzała się z murem. W końcu przestała mówić, a zaczęła na własną rękę działać – czy to komuś się podobało, czy nie. Po roku zobaczyła efekty, jakich sama się nawet nie spodziewała. Dzieci z zapałem korzystały z tych jej patyczków, obrazków, kamyczków, nakrętek i innych skarbów, które ze mnie wyciągała. Stała się nauczycielką przedszkola, przemieniała świat. A ja byłam z nią.
Jej torebka : )
Aga K.
***
Tekst został nadesłany na konkurs:
Dowiedz się więcej o konkursie:
www.blizejprzedszkola.pl/przemieniamswiat