Jeśli Ty odczuwasz ich brak, oni wiedz, że czują to samo.
Wzajemność jest warunkiem przyjaźni.
***
Jest wysoka i elegancka. Jej szykowny kapelusz zasłania zakłopotanie na rumianych policzkach. W grafitowej garsonce i butach na wysokim obcasie wygląda na szefową korporacji albo debiutującą aktorkę. Nie jest ani nachalna, ani wystraszona. Odgłos jej szpilek milknie jeszcze zanim ktokolwiek zapyta ją, do kogo przyszła. Ubiera obuwie zamienne dla dorosłych, gubiąc tym samym swój dobry gust. Kręci się trochę we własnym roztargnieniu, nie mogąc się zdecydować, w którą stronę powinna pójść. Nie jest wyniosła. Można to stwierdzić po ściągniętych ramionach, pochylonym podbródku i głębokim zamyśleniu, w które nie sposób wdzierać się bez pytania. Wreszcie rusza przed siebie. Szelest foliowych butów coraz wyraźniej dociera do sali, w której odpoczywają moje starszaki. Turnau kołysze nas wszystkich w lekkim półśnie gorącego popołudnia. Stare wspomnienia panoszą się pomiędzy cichymi rozmowami a melodią kołysanek, które znamy już na pamięć. To one utulały do snu zapłakane buzie moich podopiecznych, którzy zajmują teraz o wiele więcej miejsca na dywanie niż trzy lata temu, gdy odpoczywali w przedszkolu po raz pierwszy. Wyjątkowa muzyka ujęła ich podobnie jak mnie. Unoszą się ze swoich miejsc, patrzą zaskoczone, z niedowierzaniem podchodzą do odtwarzacza. Czy pamiętają tamte czasy? Lekka nuta współgra z niewielkim poruszeniem w sali, w której starszaki słuchają kołysanek po raz ostatni. Uśmiechają się już tak dojrzale, nietuzinkowo i pięknie.
Nie muszą mówić. Wiedzą już, że ja czuję to samo i zrobiłam to celowo, bo chciałam przywołać wspomnienia. Byli tacy mali, dzisiaj sięgają mi prawie do kolczyków. Nie do końca potrafili powiedzieć, jak mają na imię, a dzisiaj sami zgłaszają mi, kto jest nieobecny. Nie chcieli oderwać się od mamy, gdy stroiła ich w ich pierwszy uroczysty strój, a tato rejestrował każdy szczegół, kręcąc kamerą film o stawaniu się przedszkolakiem. Wypowiadali słowa przysięgi łkając i nie rozumiejąc jeszcze rangi całego wydarzenia. Dotrzymali słowa. Stali się przedszkolakami, dorośli. Dzisiaj recytują, dumnie unosząc głowę i spoglądając na cztery strony świata, w które już za niedługo wyrwą się z objęć rodziców. Nie chcieli jeść, a dzisiaj zajadają się planami na przyszłość. Byli nieśmiali, dziś są odważni, inspirują i zachwycają tym, jak celnie rozumieją rzeczywistość, jak się do niej dopasowują. Czuli się niepewnie, a dziś ich marzenia są wyspą bezpieczną dla wzruszeń i rozkołysanych emocji, które przybijają i głośno rozbijają się o jej brzegi. Przez trzy lata to ja uspokajałam ich, dzisiaj to oni wyciszają mój niepokój o ich pierwszy rok w szkole. Są przygotowani, wydorośleli. Są otwarci na świat, ciekawi i zachłanni na jego treść. Oby zbyt szybko nie skonfrontowali się z życiem.
Ta kobieta w grafitowym kostiumie i satynowo-czarnych szpilkach jest w swoim niezdecydowaniu bardzo przekonująca, posłuszna obowiązującej ciszy w czasie poobiedniego relaksu. Drobi kroki, wznosząc się na palce i tym samym sprawiając wrażenie jeszcze wyższej niż jest. Po drodze rozgląda się po szatni, starając się jeszcze raz wchłonąć w siebie całą atmosferę tego miejsca. Była tu wczoraj. Pozwoliła siebie zapamiętać. Jej mahoniowa sukienka przykuła uwagę wszystkich zainteresowanych, obecnych na dniu otwartym. Jednak ma pewien niedosyt, skoro jej zagubiona postać jest tutaj po raz drugi. Może zapomniała czegoś, a może chce jeszcze o coś zapytać. Krząta się pod drzwiami jak gospodyni przed własnym domem, wraca się i czyta jadłospis, po czym poprawia marynarkę i prawie chwyta się drzwi. Nagle przypomina sobie o czymś i sięga do torebki w poszukiwaniu telefonu. Wycisza go, jakby umówiona była na ważną rozmowę. Maluje błyszczykiem usta i sprawdza, czy okulary trzymają się jeszcze na czubku głowy. Dodają jej wdzięku i animuszu nastolatki, ładnie układając pasemka włosów wokół jej szczupłej twarzy.
Zbliża się do drzwi i już ma je dosięgnąć, bo prawie znajdują się na wysokości jej kolorowych paznokci. Już kładzie rękę na rozruszanej klamce. W mgnieniu oka wyprzedza ją inna kobieta. Wciska się pomiędzy futrynę a myśli tej eleganckiej kobiety, która kompletnie zaskoczona odskakuje na bok niemal unosząc się nad ziemią o parę dobrych centymetrów. Obok niej stoi sporo niższa od niej osoba, z krótko ściętymi włosami i odkrytą długą łabędzią szyją, na której dyndają słuchawki mp3. Muzyka rozładowuje napięcie wywołane zaskakującym spotkaniem kobiet. Są sobą najwyraźniej zaskoczone, bo żadnego innego interesanta do drzwi na razie nie widać. Kobieta wyłącza muzykę, zakłopotana lekkością, z jaką spłoszyła się jej konkurentka i chowa do kieszeni fioletowe słuchawki, kolorem dobrane do cieni powiek, które doskonale ze sobą komponują. Tę sekundę nieuwagi wykorzystuje ta kobieta, która była tu pierwsza. I dlatego odważnie naciska na klamkę, lecz tuż przed jej torebką uchodzi ją niska i dość krępa postać, zajmująca swoją osobą cały próg.
Drzwi otwierają się i do środka o mało co nie wpadają obie, asekurując się futrynami po przeciwnych stronach drzwi. Są zmieszane całą sytuacją, lecz nie przestają mierzyć się wzrokiem.
Moje słowa: – Witam panie! – Przerywają ciszę, z jaką wprosiły się te dwie przez cały czas milczące mamy. Odzyskują mowę, lecz nadal w turniejowym tańcu o pałeczkę pierwszeństwa do drzwi.
– Dzień dobry, pani Izabelko – jej krótkie włosy, pośpiech ukryty w luźnym i sportowym stylu, do tego torba zarzucona na plecy – świadczą o tym, że jest już po pracy i idą z Anią na obiecane szkolne zakupy. Ania opowiadała mi o nich z ogromnym podekscytowaniem. Coś się kończy.
Cos się zaczyna:
– Pani Izabela? – jej oficjalny ton powoduje, że sylwetkę mam mocniej wyprostowaną, zmysły wyostrzają się, i w ogóle mobilizuję się jakoś tak nienaturalnie jak na koniec roku, a przecież wszyscy mówią już praktycznie tylko o wakacjach.
– Przyszłam odebrać Anię – znajomy głos i lekki styl bycia tej mamy rozluźnia i przywołuje miłe sercu wspomnienia wszystkiego, co łączyło mnie z tą mamą przez trzy lata pobytu Ani w przedszkolu.
– Przyszłam w sprawie mojego syna – krew zaczyna krążyć szybciej, uwaga koncentruje się na powodach, dla których zachowuję się całkiem inaczej niż w obecności mamy Ani.
Ich sprzeczne interesy łączą się ze sobą tuż nad moją głową pełną podsumowań i zamierzeń jednocześnie. Obserwują się wzajemnie i ten moment wykorzystuję na ogarnięcie sytuacji.
– Witam pani Edyto, Ania już panią zobaczyła. Zabierze tylko swoje kolorowanki i już do pani przyjdzie. A pani …
– …ja w sprawie mojego synka. Byliśmy wczoraj na dniu otwartym. Jaś, trzylatek. Pamięta nas pani? – widzę, jak mama Ani pakuje jej rysunki do torby, prosząc ją jeszcze, aby umyła ręce. Ania biegnie do łazienki, a Edyta gromadzi w sobie te wszystkie uczucia, które zostawia tu wraz ze zbliżającą się końcówką roku. To ich ostatnie dni w przedszkolu. To jakby oddawały tej obcej kobiecie dom, w którym mieszkały przez trzy lata. Edyta śledzi każdy jej ruch, jakby chciała pomóc mi przy budowie pozytywnych relacji z nową mamą. Gdy ja słucham, obie z Anią robią się smutne jak zachmurzony błękit i w pewnym momencie odrywa się we mnie jakiś spory kawałek nieba, odpowiedzialny za koniec, który w końcu zjawia się nawet w najpiękniejszej baśni. Myślałam, że mojego nieba wystarczy dla kilku następnych pokoleń, że znowu zaświeci na nim słońce dla kolejnych małych nadziei i kiełkujących radości. Tak było co roku. Ale nie w tym, nie teraz. Związałam się z moimi podopiecznymi siecią utartych nawyków, ustalonych norm i reguł postępowania. Połączyła nas przyjaźń, o jakiej nie mówi się nowo przybyłym rodzicom, aby nie mogli odczuć, że dla nich to, co najpiękniejsze w nauczycielce, odeszło z poprzednią grupą. Edyta patrzy na nas jeszcze przez jakieś parę sekund i jest w tym badawczym spojrzeniu niebywale skrupulatna. Przekazuje mi więcej niż uczyniłaby to za pomocą słów i podziękowań. Ona wie, że teraz już kto inny będzie dla mnie ważny i co innego będzie ważne dla niej i dla Ani. To nie przypadek, że znalazły się tutaj obie. To początek i koniec. To dwie nadzieje, z których każda niesie ze sobą zupełnie inne oczekiwania. Niepewność tego, co nadejdzie i żal, że coś się już kończy. Ania podlatuje do mnie niczym motyl z uniesionymi wysoko skrzydłami i wtula się ciepło w zagłębienie szyi, identycznie jak wtedy, gdy spotkałyśmy się po raz pierwszy. Edyta zjada łzy i udaje, że ma katar w środku lata. Mnie nie oszuka. Zaprzyjaźniłyśmy się, a przyjaciele rozumieją się be słów. Ta nowa kobieta rozluźnia się nieco, bo Ania to dla niej naoczny świadek pozytywnych wydarzeń, jakie miały miejsce w tym przedszkolu.
W drzwi, w które jeszcze parę minut temu wciskały się obie kobiety, teraz (niemal dosłownie) wpada mały chłopiec, czarując wszystkich obecnych uroczym: – Dzień do bry! – Pięknie sylabizując wnosi ze sobą wibrującą radość i trzyletnie roztrzepanie, z jakim przyszła kiedyś Ania, stojąca teraz w progu drzwi, zwrócona do wyjścia. Gotowa na nowe. Gotowa?
Ania wyrywa się z objęć mamy identycznie jak uczynił to Jaś i biegnie za nim do kącika, w którym to ona jeszcze dowodzi. Przejęta karci malca:
– Tego się nie da! Tam Piotrek wcisnął pietruszkę i ona z tego czajnika już nie wyjdzie. Nie możesz tak ciągnąć, nawet pan Leszek próbował wyjąć, ale to się zaklinowało. Zostaw…
– Aniu, chodźmy, spóźnimy się na balet, a musimy zrobić jeszcze zakupy dla ciebie. – Teraz tak już będzie: musimy, pospiesz się, zostaw, chodź… Czy ona, ta złotowłosa, śliczna Ania tego chce? Czy ktoś ją zapytał, czy jest gotowa oddać to swoje królestwo w czyjeś ręce? Przecież trzylatki tu wszystko poprzestawiają, one nie wiedzą, jak dbać o kuchenny kącik, za który ona do tej pory była tak dzielnie odpowiedzialna. Tak po prostu ma wyjść z tej sali, ze swojego pałacu i oddać koronę jakiemuś maluchowi?
Podobnie jak jej mama, Ania nie radzi sobie z rozstaniem. Z salą, ze swoją panią, z półeczką w szatni… Dzieciom wcale nie jest łatwiej niż dorosłym. Wbrew temu wszystkiemu, co na nie czeka, czego się dowiedzą i ilu nowych przyjaciół zdobędą, emocjonalnie nie są przygotowane na taką zmianę. Dużo rozmawialiśmy o szkole, odpowiadałam na najdziwniejsze pytania, byłam przy nich, gdy usiedli po raz pierwszy w szkolnych ławkach podczas otwartych dni. Byli dumni, szczęśliwi, przestraszeni i ciekawi. Kłębiły się w nich różne emocje. I te pozytywne, i te szarpiące za serca też. Słusznie rozstawialiśmy je po kątach. Wspólnie pracowaliśmy, aby więcej się nie pojawiały, jeśli były niewygodne i utrudniały dobry start.
A teraz? Kto usiądzie z nimi w kole i będzie miał nielimitowany czas na to, aby przegadać to wszystko, porozmawiać o tym, co boli, co uwiera i czego nie rozumieją? Czy rzeczywiście są gotowi na przyjęcie całkiem obcej i nowej im rzeczywistości?
Wraz z zakończeniem się edukacji przedszkolnej, kończy się edukacja do szczęścia. Dzieci mają rozwinięte skrzydła. Są przygotowane do lotu. Czy je rozłożą i wzbiją się do chmur, zależy już tylko od rodziców i pani wychowawczyni. Nasza rola, nauczycielek przedszkola, kończy się tutaj. Możemy doradzić, poklepać po ramionach, będziemy cieszyć się z sukcesów. Ale nie będzie nas już na co dzień, na wyciągnięcie ręki. Będziemy krok dalej, za nimi. Pierwszoklasiści wejdą dumnie do szkoły z tornistrami na plecach, w których nie zabraknie wyjątkowych wspomnień z przedszkola. Ubierając mundurki, będą nosić w kieszonkach odwagę, wiarę w siebie oraz receptę na to, jak nie zostać samotnym człowiekiem. Gdy starszaki odchodzą z przedszkola, otrzymują receptę na szczęście, jaką jest przyjaźń.
Wyszła z dobrą nadzieją i zadowoleniem, bo uniosła brodę i rozpięła guziki ciasno zapiętej koszuli pod szyją. Ten duet, którego była świadkiem, był gwarantem tego, że dobrze zrobiła zapisując swojego syna do przedszkola. Jeszcze nieufna, ale już bardziej spokojna wychodzi z sali. Otrzymała to, co chciała, a więc odpowiedzi na pytanie: czy mój syn tutaj sobie poradzi?
Wyglądam na korytarz, chcąc się dowiedzieć, czy mama Jasia znalazła drogę powrotną. Zatrzymuje mnie Dyrekcja, prosząc:
– Pani Izabelo, proszę ograniczać takie pogaduszki w progu drzwi. To nie wygląda elegancko. A rodzice tych starszaków coraz częściej panią absorbują. Przecież ich tu już prawie nie ma, a zachowują się, jakby przyszli tu pierwszy raz.
– Dyrekcjo, proszę nie zabraniać im wchodzić na górę. Został tydzień, już zaczynają tęsknić. Lubię z nimi rozmawiać, są tak bardzo wystraszeni szkołą. Mają mnóstwo pytań…
– Pani Izabelo, nie starczy pani tego ciepła na zimę! A tu początek lata…– Dyrekcja wraca do kancelarii, uśmiechając się miło i nucąc cicho piosenkę, którą starszaki na cały głos śpiewały podczas uroczystego zakończenia roku.
Jakiś czas temu przeszliśmy z rodzicami na tę samą część mostu. Nie jesteśmy już na przeciwległych brzegach. Staliśmy się przyjaciółmi, którzy postanowili wzajemnie się wspierać. Zyskaliśmy grunt, na którym chcemy budować relacje oparte na wymianie doświadczeń, opinii o szkole, wychowaniu i dojrzewaniu naszych pociech. Łączy nas wiele: przede wszystkim dzieci, których nauczyłam zaufania, potem sprawy, które pomagałam im rozwiązywać i jeszcze to, że jesteśmy rodzicami. Mamy więc wiele wspólnego. Nie odwrócę się na pięcie i nie odejdę do swoich nowych, kolejnych spraw. Nie pozwolę, aby kiedyś moi podopieczni usłyszeli: Wasza nauczycielka przedszkola już o was nie pamięta…
***
Kolej rzeczy. Bieg rzeki. Porządek wydarzeń. Nazwij to jak chcesz. Twoi podopieczni najpierw do Ciebie przychodzą i przez cały ten czas uczą się, jak odejść.
Nauczycielko przedszkola…
Czy uśmiechasz się czasem do samej siebie na samą myśl o swoich wychowankach? Albo udajesz, że wilgotne oczy to powód alergii, a nie chcesz przyznać się do wzruszeń, że rozstajesz się ze swoją grupą dzieci? Może prowadziłaś je rok, może dwa czy trzy lata, czy nawet kilka miesięcy, a mimo to czujesz, że coś tracisz i trochę jest Ci przykro, a w konsekwencji łapiesz się na tym, że czasem za nimi tęsknisz? Jeśli chociaż na jedno z tych pytań odpowiedziałaś: Tak – oznacza to, że byłaś, że jesteś nauczycielką przedszkola na sto procent. Że zaangażowałaś się całym sercem. I jeśli Ty odczuwasz ich brak, oni wiedz, że czują to samo. Wzajemność jest warunkiem przyjaźni. To piękne, kiedy przełoży się to na swoje własne przedszkolne podwórko. Usiądź i zapytaj swoje serce, co ono czuje, kiedy opowiadasz mu o dzieciach, które prowadziłaś od mamy do pierwszej klasy; które coś dzięki Tobie w sobie zmieniły i którym udało się w siebie uwierzyć, bo Ty dopingowałaś je do szczęścia. Wsłuchaj się w siebie. A usłyszysz tak wiele zdumiewających historii. One do Ciebie wrócą, one w Tobie żyją.
***
Ja tęsknię. Nie mogę się doczekać, kiedy zobaczę ich z tornistrami na plecach, dumnych i starszych. Wiem, że bardzo się zmienili. W końcu wakacje to czas magiczny, kiedy łatamy poszarpane codziennością żagle, aby potem chwytać w nie rześki wiatr. Obiecali mi, że przyjdą mnie odwiedzić i zapewnią, że dają sobie radę. A ja obiecałam im, że ich nauczycielka przedszkola będzie zawsze o nich pamiętać…