Wbiegam po paru schodkach i trafiam prosto w obrotowe drzwi. Robię kółko i od razu kręci mi się w głowie. Z głębi ogromnego holu spogląda na mnie kobieta. Jej mocny makijaż jest wystarczającym dowodem, aby zorientować się, kto tu rządzi. Podchodzę bliżej, poprawiając włosy i rozglądając się, jakbym to nie ja wpadła tu przed sekundą, o mały włos unikając katastrofy na połyskującej podłodze.
– Dzień dobry, byłam umówiona, Izabela Milewska. Jestem nauczycielką przedszkola, proszę, to potwierdzenie dzisiejszej daty spotkania. Mam się spotkać z… – podaję pismo z mailową odpowiedzią osoby odpowiedzialnej za wymianę korespondencji z osobami z zewnątrz.
– Ach tak, to z panem Mirosławem jest pani umówiona. Zawiadomię go, że pani przyszła. Proszę usiąść i poczekać. Poprosi panią do siebie…
– Mirek, porozmawiajmy!!!… – z pokoju nr 18 tyłem wybiega jakaś kobieta i woła do mężczyzny, który energicznie otwiera drzwi wejściowe od tego samego pokoju, z którego chwilę przed nim wybiegła ona, starając się zagrodzić mu drogę.
– Anka, nie! Powiedziałem nie! Wykiwali nas, rozumiesz?! Wykiwali nas! Cholera! Skąd ty ich wytrzasnęłaś?!– mężczyzna o wyjątkowo wysokim czole i mocno zarysowanych oczach z ładną zieloną tęczówką, nerwowo odpala zapalniczkę. Nie działa. Pada przekleństwo. Odpala kolejny raz. I kolejny. Nic. Rzuca nią w kąt korytarza. Udaję, że nic mnie ta sprawa nie obchodzi. Bo nie obchodzi.
– To bardziej skomplikowane niż myślisz, Mirek, daj im jeszcze jedną szansę… – kobieta unosi brwi i patrzy na mężczyznę, jakby miała jeszcze nadzieję na zmianę lub chociaż odroczenie jego decyzji.
– Nigdy więcej nie podpiszemy z nimi żadnej umowy! Wykiwali nas! Są skreśleni, daj spokój Anka!!– mężczyzna z długimi włosami i w luźnej koszuli przypomina raczej hipisowskiego rockmena, jego podbródek wysuwa się w przód i w tył, zdradzając oryginalny sposób radzenia sobie ze stresem. Mężczyzna znajduje inną zapalniczkę w tylnej kieszeni spodni. Chmura dymu wypełnia pusty hol. Mirek zaciąga się mocno i z ulgą wydmuchuje powietrze. Na chwilę przymyka oczy, delektując się porcją kojącej nikotyny.
– Ile mamy czasu? – oparty o futrynę drzwi wejściowych, prawym łokciem blokuje wejście. Jest zniechęcony. Patrzy na zegarek i na Anię. Kobieta nieśmiało siada na krześle i wertuje luźne kartki zebrane w ciasny plik.
– Jakieś trzeci osiem minut – odpowiada posłusznie.
– Dzwoń do Emilii, trzeba ją zawiadomić.
Nadal siedzę naprzeciwko opartego o strop mężczyzny, który wyciąga kolejnego papierosa i udaję, że mam dużo czasu. Po paru minutach jednak wstaję i zaczynam krążyć po holu, oglądając stare zdjęcia. Wykadrowane w sepii ładnie oddają kazimierzowski klimat Radia z czasów jeszcze nie tak odległych. Nagle czuję na sobie czyjś wzrok, to takie nieszczególne uczucie, kiedy masz wrażenie, że coś łaskocze cię zaczynając od karku, mija plecy i sięga do samych stóp. Przechodzi mnie dreszcz.
– Przepraszam panią – słyszę i odwracam się jeszcze szybciej niż to zaplanowałam. I bardziej zdecydowanie. Za mną stoi ten sam mężczyzna, który jeszcze parę minut temu szalał ze złości.
– Dzień dobry! – nareszcie sobie o mnie przypomniał. Spotkanie miałam umówione pół godziny temu.
– Witam, Mirosław Radnicki, pani jest… nauczycielką? – stara się być uprzejmy, jakby było mu wstyd za to całe przedstawienie.
– Tak, Izabela, miło mi. Byliśmy umówieni. Otóż chodzi o naszą grupę przedszkolną… Chciałam ustalić termin zwiedzania Radia, czy … – ale on przerywa i mówi cicho, pochylając się w moją stronę, mimo że w holu zrobiło się zupełnie pusto.
– Pani Izabelo, mamy problem. I tylko pani może nam pomóc.
***
– To tak. W dwóch słowach, bo nie mamy dużo czasu: gdy zapali się czerwone światełko, wchodzimy na antenę. To trwa jakieś sześć do ośmiu sekund. Na początku będę odliczał. Potem pani powinna się przyzwyczaić. Mamy cztery pauzy z muzyką plus przerwy na reklamy. Gdy będzie coś nie tak, podnosi pani rękę i przerywamy. Wejdziemy z reklamami, ale proszę, by była to uzasadniona konieczność. Potrzebuje pani ołówek? A w sumie to proszę, czasem warto jest „łapać” złote myśli w trakcie nagrania. Wywiad będzie prowadzić nasza najlepsza redaktorka, proszę się nie martwić, potrafi świetnie pokierować rozmową, słuchacze się nie zorientują, że improwizujemy. No to chyba wszystko. Ma pani jeszcze jakieś pytania? Nie? No to świetnie. Ma pani jeszcze sześć minut, można wykorzystać ten czas dla siebie.
Kompletnie nie rozumiem, jak można wykorzystać dla siebie sześć minut, siedząc w ciasnym pokoju i w kółko przełykając ślinę. Wypiłam całą szklankę wody, a nie powiedziałam jeszcze ani jednego słowa. Jakaś kobieta stawia przede mną pełną butelkę. Dziękuję jej skinieniem głowy.
– Trzy minuty do wejścia na antenę! – krzyczy mężczyzna, z którym zdążyłam się niewerbalnie zaprzyjaźnić, lecz znika za szybą, zakładając słuchawki i analizując setki przycisków. Zostaję sama w seledynowym pokoju, oświetlonym słabym światłem, bez okien, bez tlenu, bez możliwości zmiany podjętej za mnie decyzji. Nadal nikt więcej nie przychodzi.
– Dzień dobry, Emilia Balchinetto, witam. Po drodze do studia zdążyłam zostać poinformowana o wpadce naszych niedoszłych gości, co za czasy nastały, świat jest pełen nieodpowiedzialnych młodych ludzi… Z całym szacunkiem dla pani. Proszę mi napisać tu swoje imię – podaje mi kartkę papieru i pisak, to nasz pierwszy kontakt wzrokowy, jaki udaje nam się nawiązać odkąd wbiegła do pokoju. Siada na swoim miejscu i jest spokojna. Niebywale.
– Spokojnie – mówi po chwili. – Na początek mamy dobrego bluesa. Lubi pani bluesa?
– Nie przepadam… – odzyskuję głos.
– Jak ma pani na imię? Iza? No dobrze pani Izo, musimy to razem ugryźć, a potem się w to wgryźć.
To prawdopodobnie taki radiowy żargon. Nie podejmuję dyskusji. Wpatruję się w migającą czerwoną lampkę. Ona zauważa moje skupienie i organizując przestrzeń wokół siebie, nie spuszcza mnie z oczu.
– Pani wie, ze nagranie idzie na żywo?
– Nie… to znaczy już wiem. Bo pani mi powiedziała.
– No to wszystko już pani wie. Proszę nie zakładać słuchawek, mam je tylko ja, słyszę nas tak jak na antenie i mogę pani głos wzmocnić lub ściszyć. Ale ma pani dobrą barwę głosu, ładnie pani brzmi, więc myślę, ze nie będzie problemu z modulowaniem stopnia nagłośnienia.
Dobre słowo na start. Rosnę.
– No to zaczynamy, dziesięć sekund, dziewięć, osiem, siedem…
***
– Witajcie kochani. Na naszym radiowym przystanku gościmy dzisiaj Izabelę Milewską. Kobietę o fantastycznie dużych oczach, odważną i gotową na wasze pytania. Zadawajcie je na naszym fanpagu. Nauczyciela gościmy na naszym przystanku po raz pierwszy, tym bardziej odcinek ten oddaję w wasze ręce. Klikajcie, piszcie, dzwońcie. Jak wygląda świat widziany oczami nauczyciela? Czy ta grupa społeczna ma wpływ na to, jak żyjemy i jak będziemy żyć za parę lat? Czy stereotyp dawnych placówek oświatowych uda się w końcu kiedyś przełamać? O tych i innych aspektach pracy nauczyciela będziemy rozmawiać tego wieczoru z Izabelą.
– Dzień dobry – redaktorka uśmiecha się i sprawia wrażenie bardzo spokojnej. Udziela mi się ten spokój i po jej wstępie staram się opanować drżenie rąk.
– Nauczycielka przedszkola to… Proszę wprowadzić nas w temat.
– Witam wszystkich słuchaczy – biorę oddech i milczę. Czuję jak ściany pokoju zbliżają się w moim kierunku i za chwilę zmiażdżą mnie, zanim zdążę wydobyć z siebie jakiekolwiek słowo. Ona ponownie oswaja mnie uśmiechem. Zamykam na moment powieki i otwieram je z już zupełnie nową energią. Zaczynam:
– Nauczycielka przedszkola? Brzmi stereotypowo, raczej mało prestiżowo i zapewne nie budzi większych emocji. Ludzie niewiele o nas wiedzą. Utożsamiają nas z opiekunkami, które zajmują się wyłącznie oferowaniem opieki. A niewielu wie, że mamy wyższe wykształcenie, poparte często drugim kierunkiem studiów, studiami podyplomowymi często podejmowanymi z własnej inicjatywy. Na bieżąco podnosimy swoje kwalifikacje, doskonalimy się zawodowo, nasza wiedza nieustannie ewaluuje. Zawód nauczycielki przedszkola jest wymagający, bo wymagają od nas i my wymagamy od siebie. Chcemy wiedzieć o dziecku wciąż więcej. Do naszych kompetencji należy pedagogizacja rodziców w zakresie mądrego wychowania. Zawód nauczyciela to ciągłe szukanie nowych sposobów nawiązywania dobrych relacji z dziećmi i ich rodzicami.
– Czy to znaczy, że „tamte” metody zawiodły?
– Niezupełnie. Doświadczenie w naszym zawodzie jest bezcenne. Dzieci rosną, dojrzewają. Zmienia się świat zarówno ich, jak i nasz. Dlatego aktualizowanie swoich działań jest niezbędne w naszym zawodzie. Dzieci są tubylcami obecnego świata, a my jesteśmy przybyszami*. Dorośli podchodzą do wielu rzeczy z rezerwą. Dzieci przyjmują je z naturalną sobie odwagą. Dzisiejsze pokolenie jest mocno medialne, a Internet młodzi ludzie uważają za swój drugi dom. Zamykają się na to, co piękne i ważne, większość swojego zaangażowania w sprawy codzienne ograniczają do przestrzeni ekranu w telefonie komórkowym. My, nauczycielki, uczymy, że szczęście jest na zewnątrz i kryje się w żywych ludziach, z którymi fantastycznie jest się spotykać. Zadaniem przedszkoli jest zafascynować dziecko drugim człowiekiem, nauczyć, że dbanie o niego może stać się prawdziwą przyjemnością.
– A co z nauką języków? Czy nie powinna być zapewniona w każdej placówce już od najmłodszych lat? Świat jest otwarty, niebawem dzieci wyjdą mu naprzeciw. Dzisiaj bez znajomości języka jest się czegoś pozbawionym już na starcie, umykają perspektywy, mijają możliwości… Rodzice naciskają…
– Oczywiście, że nauka języków obcych jest potrzebna, w tej kwestii spierać się nie należy. Jednak spójrzmy na to całe zamieszanie wokół nauki angielskiego od „podszewki”. Dzieci chcą pozostać dziećmi. Czas przedszkola to jedyny czas w całym życiu człowieka, kiedy może jeszcze pozostać sobą, nie zakłada masek, jest szczery. Dlatego nie przesadzajmy. My żyliśmy w czasach, kiedy nauka języków obcych nie była jeszcze tak popularna. Zostaliśmy wykształceni, mamy dobrą pracę, a nasza sytuacja finansowa jest stabilna. Oczywiście, niezaprzeczalny jest fakt, że małe dzieci wiedzę chłoną kilkakrotnie szybciej. Ale… na wszystko jest w życiu czas. Zdążymy, mamy możliwości. Ale jeśli teraz nie zadbamy o podstawy, o zachowanie dzieciństwa w jego naturalnej odsłonie, potem już nie zdołamy odtworzyć rzeczywistości, która gdzieś w biegu życia minęła nas bezpowrotnie. Czas dzieciństwa rządzi się szczególnymi prawami tak samo jak dorosłość. Tylko my jesteśmy samodzielni w podejmowaniu decyzji o sobie, a dzieci są zależne od mądrości dorosłego. Od jego wiedzy na temat dzieciństwa, od jego zgody na naturalny bieg dziecięcych wydarzeń. Dlatego: nie spieszmy się. Nie obarczajmy dzieci nadmiarem obowiązków, bo one sobie i tak muszą radzić z wieloma trudnościami, z którymi my nie musieliśmy się mierzyć. Dzisiaj dzieciom pozostawia się niewiele czasu na „bycie dziećmi”. Dorastają o wiele szybciej, wymagają od siebie znacznie więcej. Przedszkola czerpią z tej wiedzy i pozostają wierne naturze. Każdy ma prawo do bycia sobą, każdy z nas tego pragnie. Tym bardziej dzieci.
– Czy to znaczy, że przedszkola nie wychodzą naprzeciw wyzwaniom otwartej Europy?
– Nie nazwałabym tego tak. Raczej: wychodzą naprzeciw samemu dziecku. Kształtują człowieka odpornego emocjonalnie, silnego psychicznie i potrafiącego bronić swojego zdania. Bo tylko człowiek silny i wyposażony w wiedzę o tym, jak mądrze budować relacje z innymi ludźmi – będzie w pełni gotowy, aby zdobywać świat.
Mężczyzna siedzący za szybą z pleksi daje nagle niezgrabne znaki rękoma, jakby chciał, aby go wypuszczono na zewnątrz. Kobieta w mig odczytuje jego intencje. Znakomicie się rozumieją. Mówi:
– A teraz zapraszamy na chwilę dla naszych sponsorów. Bądźcie z nami po reklamach.
Daje mi znak rękoma: Przerwa. I kilkusekundowe milczenie, po którym…
– Mirek, o co chodzi?! W trakcie dyskusji każesz mi przerywać?! Przecież szło dobrze! Tak się nie robi, i dobrze o tym wiesz! Reklamy miały być za dwie i pół minuty, wyrobiłabym się! Co cię napadło!?
– Milka, spójrz na to! – mimo jej mało entuzjastycznego powitania, zwraca się do niej pieszczotliwie, nazywając czekoladką. Wpada do naszego pokoju i podaje Emilii jakąś kartkę. Ona siada mocno w fotelu, manifestując swoje niezadowolenie. Odruchowo łapie się za głowę. Ja jestem purpurowa. Robi mi się gorąco.
– Skąd masz te dane?! – śledzi wzrokiem jakieś znaczki na kartce, a ja dostaję gęsiej skórki, myślę: zepsułam im program.
*Stwierdzenie pochodzi z wykładu p. Anny Sowińskiej „Nie taki rodzic straszny jak go malują…”, który został wygłoszony podczas 11. FORUM Wychowania Przedszkolnego.
Karolina Turek – mama dwójki dzieci, nauczycielka przedszkola „zainspirowana” dzieckiem. Uwielbia pisać i tę pasję konsekwentnie łączy z zawodem, opisując swoje zawodowe doświadczenia zdobywane w pracy z dziećmi. Między wierszami Karoliny, spotyka się wrażliwość „o parę numerów za dużą” – jak sama o sobie mówi. Czasem jej to przeszkadza, a czasem pomaga w dostrzeganiu tego, co istotne w byciu nauczycielką. Stara się jak najwięcej mówić o empatii, stawiając ją za fundament w budowaniu swoich wartości. Autorka książeczki adaptacyjnej „Wkrótce będę przedszkolakiem. Książka wprowadzająca dziecko w świat przedszkola” i „Niekończąca się historia… Poradnik dla rodziców o tym, jak wprowadzić dziecko w świat przedszkola”, oraz książki „Nauczycielka przedszkola. Pomiędzy pasją a zagubieniem”. Pisząc bloga, konsekwentnie zadaje pytania o miejsce nauczycielki przedszkola w dzisiejszej edukacji, a także w zwykłej codzienności wielu rodzin. Blog traktuje jak wartościową przestrzeń, w której spotyka się coraz więcej nauczycieli przedszkola – świadomych swojego zawodu i otwartych na szczerą dyskusję.