Spójrz, jak pięknie rosną kwiaty pod Twoim Niebem.
Widzę jak biegnie, jak jej długie nogi pokonują spory dystans dzielący ją od reszty koleżanek. Z jednego końca korytarza na drugi przebiega w podskokach. Jest zamyślona i patrzy przed siebie. Jest pewna, że tego chce, chce się przywitać ze swoją panią. Nawet nie słyszę, jak uderza trampkami o podłogę. Unosi się jak ptak mierzący wysoko i nawracający z tęsknoty. Jest śliczna i nieco zażenowana, że oglądam ją w szkole. Nadal uroczo nieśmiała. Wygląda najładniej pośród rówieśników. Odprowadzają ją wzrokiem. O tę osobliwą chwilę szczęścia zazdrosny jest cały świat. Jej mała buzia otoczona złotymi lokami nie kryje zadowolenia na mój widok. Promienieje z niej światło. Oczy na zmianę śmieją się i błyszczą. Jak u zwycięzcy, który przecina wstęgę mety, opierając się o nią wyprężoną sylwetką. Ona też wpada w moją kurtkę jak zawodowiec wdzięczny i szczęśliwy, że osiągnął tak wiele. Wpada z niebywałą siłą, uderzając we mnie swoim siedmioletnim szczęściem. Czuję, jakbyśmy były w przedszkolu. Wygrała w swoim młodziutkim życiu odwagę, uśmiech i kto wie, co jeszcze, skoro niemal unosi się nad ziemią. Spod długich, podkręconych rzęs co jakiś czas spogląda w moje oczy. Sprawdza, czy się zmieniłam. Nie przestaje się śmiać. Jej zielono-niebieskie spojrzenie jest pogodne jak niebo, które teraz ma u stóp. Wysoko upięty kucyk dodaje jej kilka centymetrów, a granatowy mundurek – powagi, wcale nie ujmując beztroski. Jest tak pełna życia i przejęta naszym spotkaniem, że nie dostrzega swojej mamy, która stoi tuż za nami. Dziewczynka niemal zawiesza mi się na szyi. Uradowanej buzi nie odrywa od moich policzków. Pachnie tak samo ładnie jak wtedy, kiedy po raz pierwszy dostałam ją w ramiona.
– Dorotko… – dobrze znam ten głos. Gdy rok temu Dorota wystąpiła na pożegnaniu sześciolatków, brzmiał tak samo szorstko jak dzisiaj – bez zbędnych emocji i zadowolenia. Kobieta pochyla się jakby w obawie, że nikt jej nie usłyszy.
– Dorota… – powtarza i unosi rękę z zegarkiem. Spogląda i kręci głową.
– Spieszymy się – kończy. Krótko i rzeczowo. Nie cieszy się. Chyba niczym się na ten moment nie cieszy. Nie bawi ją to spotkanie. Myślami jest daleko stąd. To miejsce jest dla niej kolejnym przystankiem w skrupulatnie zaplanowanym tygodniu.
– Mamo! Mamo!! To moja pani z… – Dorotka nie wypuszcza mnie z objęć. Mama decyduje się podejść. Staje obok, bo nie jest w stanie wejść między mnie a córkę. Dyga uprzejmie i unosi rękę. Teraz nie sposób nie dostrzec wymownej błyszczącej bransoletki. Jest mi niezręcznie, zawsze mi tak jest, gdy ktoś patrzy w mojej obecności na zegarek. Mam wrażenie, że traci przy mnie czas.
– Tracę czas Dorota! Myślałam, że jesteś już ubrana! – a jednak przeczucia mnie nie mylą.
Jest osobą poważną, skrupulatną. Mało w niej spontaniczności, którą ostro dawkuje i skwapliwie odmierza na porcje. Może w domu jest sobą, może w kręgu dobrych znajomych pozwala sobie na więcej swobody… Gdy Dorotka była przedszkolakiem, ona mijała mnie szerokim łukiem. Nie zadawała pytań. Wiedziała, że ma córkę świetną i uzdolnioną. Ta świadomość uspokajała ją, że jest dobrą matką. Znakomita opinia na temat Dorotki usprawiedliwiała maminą nieobecność. Zapracowana mama nie musiała martwić się o rozwój swojej córki, nie musiała prosić o spotkanie z nauczycielką. Przecież ta mała miała wszystko: świetne wyniki w diagnozie, wysokie miejsca w konkursach, wdzięk i sympatię wszystkich pań. Matka nie potrzebowała bratać się ze mną. Traciłaby tylko czas. Miała na wszystko receptę: swoją pracę – panaceum na wszystkie niedostatki. Jakie to szczęście, że jej rodzina nie musiała ich doświadczać. Jakie to szczęście, że Dorotka jest jeszcze dzieckiem. I potrafi we wszystkim znaleźć coś pozytywnego. I nie potrzebuje złotych gór, aby być szczęśliwą.
– Mamo, pani Izabela tu przyszła! – niewiarygodne jak dziecko potrafi się zachwycać. Dorośli powinni uczyć się od dzieci, jak mnóstwo powodów do szczęścia mają wokół siebie.
Czuję się wyróżniona. Jakby wywołali mnie do odebrania pierwszej nagrody. Staram się nie przewrócić, bo Dorotka podskakuje jak piłka, wciskając się w mój brzuch. Nagle odrywa się ode mnie, a ja mogę nareszcie na nią popatrzeć: ma migdałowe oczy, piękny uśmiech i brzoskwiniową cerę. Gęste włosy mienią się w świetle zapalonych lamp. Są niepotrzebne, bo jej buzia rozświetla radością cały korytarz. Patrzymy na siebie. Ta chwila przypomina mi czas, kiedy wzajemnie oswajałyśmy się w progu przedszkola. Była jak Calineczka, którą w moje ramiona przywiał dobry wiatr. Uczyła mnie spontanicznej radości, ja uczyłam ją świata. Pomagała mi przy sprzątaniu zabawek, ja pomagałam jej zaakceptować przedszkole. Rosła jak na drożdżach, a ja dobrze wiedziałam, że kiedyś powie mi „Do widzenia”. Płynęła przy moim boku, dzisiaj pędzi sama na żaglach wypełnionych dobrym wiatrem. Wpływała do mojej przystani każdego dnia, dzisiaj mija przedszkole, bo szkoda jej czasu na refleksję. Już się nie boi. Jest dorastającą, mądrą dziewczynką i znakomicie organizuje życiową przestrzeń. Świat nie jest już taki przerażający jak był jeszcze parę miesięcy temu. Była zagubionym przedszkolakiem, dzisiaj jest pewną siebie uczennicą. Była w moich ramionach, dzisiaj otwiera swoje ramiona odważnie w kierunku świata.
Byłam mile zaskoczona, że o mnie pamiętała. Że to małe serduszko pełne przeżyć i obowiązków, było gotowe na przyjęcie jeszcze mnie w swój bogaty repertuar szkolnych wrażeń. To prawdziwy zaszczyt, gdy ktoś przytula cię w środku jesieni. Ktoś tak mały i wyjątkowy. Dawniej, to małe serduszko biło dla swojej nauczycielki przedszkola każdego dnia coraz mocniej. A dzisiaj bije dla swojej pani wychowawczyni, a za chwilę zacznie bić dla kogoś jeszcze…
***
Pracuj tak, aby one nigdy nie dowiedziały się, że to co dla nich robiłaś, było dla ciebie zawodowym obowiązkiem. Przychodź do pracy z uśmiechem, który będzie szczery i zapewni ich, że to będzie dobry dzień. Każdego dnia poczekaj na zielone światło od dzieci, dla swoich planów i zamierzeń. Nie wyprzedzaj, nie bądź nauczycielką za wszelką cenę. Bądź ich przyjacielem, który mówi prostym językiem. Zawsze zapisuj pozytywne myśli. Traktuj je jak dobre anioły stróżujące twojej pracy. Zaczynaj dzień z myślą, że jesteś im potrzebna. Dzieci bezgranicznie ufają swojej pani, a o tym nie wolno ci zapomnieć.
***
Dorotka przechyla się i macha. Wyraźnie uśmiecha się teraz do kogoś innego. Dzieli ten uśmiech pomiędzy nas troje:
– To moja pani wychowawczyni!!!
– Dzień dobry, Kornelia, wychowawczyni Dorotki. A pani jest pewnie panią z przedszkola Dorotki?
– Tak, moja córka chodzi do tej szkoły. Przyszłam po nią, a tu takie miłe spotkanie. Dorota to niezwykła dziewczynka. Już w przedszkolu nie miałam wątpliwości, że będzie doskonałą uczennicą.
– Co do tego nie mam zastrzeżeń. Jest świetna zarówno w nauce, jak i w pełnieniu roli przewodniczącej klasy – przez ułamek sekundy widzę jak unosi brwi i przenosi wzrok na kobietę stojącą obok, milczącą, niezainteresowaną. Zaczynam rozumieć, że pani wychowawczyni do Dorotki zastrzeżeń nie ma, ale do matki – owszem i to wiele. Między nauczycielami panuje swego rodzaju porozumienie stron, koleżeństwo dusz, podobne wątpliwości, dylematy, równie trudne wybory. Dlatego czuję, z czym zmaga się wychowawczyni. Z nieobecnością mamy. Z jej niechęcią, obojętnością, zapracowaniem. Wreszcie zbiera się w sobie i zwraca do matki Doroty:
– Przepraszam, czy możemy zamienić dwa słowa?
– Dzisiaj nie mam czasu, może innym razem – niemal wypowiada za nią te słowa. Widzę po oczach Kornelii, jak wcale nie jest zaskoczona. Działa strategicznie. Ja każdy nauczyciel. Ma jeszcze parę powodów, dla których mama powinna wejść na górę.
– Ale proszę panią jedynie o podpisanie zgody na…
– Na wszystko się zgadzam, proszę podpisać za mnie, upoważniam panią.
– Przepraszam, jeśli mogę – wtrącam się niepytana o pozwolenie.
– W przedszkolu też trudno było nam się spotkać. Myślę, że teraz nie powinna pani bagatelizować zaproszeń pani Kornelii. Dorotka rośnie i niedługo wyfrunie z domowego gniazda. Trzeba przygotować ją do drogi. Na ten samotny lot będzie potrzebowała sporo wsparcia, to delikatny ptaszek. Proszę zatem skorzystać z możliwości i porozmawiać z wychowawczynią. To bystra i mądra dziewczynka, szkoda by było, aby po drodze pogubiła te wartości. Jestem pewna, że o Dorotce pani Kornelia opowie pani dużo więcej, niż pani przypuszcza, że wie o swojej córce.
Nie potrzeba słów w takiej chwili. W takiej chwili nie potrzeba gestów. Trzeba tak trwać i czekać na to, co się stanie. Nauczycielka ma dar przemieniania świata, bo interesują ją losy podopiecznych. Człowiek, którego szczerze interesuje drugi człowiek, przemienia jego świat w kwitnący ogród.
– Te małe światy są mało wymagające – usłyszysz.
Powiedz wtedy, że owszem są małe, ale mają przed sobą nieskończenie wielką przyszłość do zagospodarowania. Pomóż dzieciom przygotować się do tej roli. Powiedz im, że być może one też kiedyś przemienią komuś świat. Postaraj się więc, aby zrobiły to dobrze. I uczciwie. Postaraj się ty. Bo nie masz gwarancji, że zajmą się tym inni. A jeśli upoważnią cię do miłości ich dziecka, co zrobisz?
Karolina Turek – mama dwójki dzieci, nauczycielka przedszkola „zainspirowana” dzieckiem. Uwielbia pisać i tę pasję konsekwentnie łączy z zawodem, opisując swoje zawodowe doświadczenia zdobywane w pracy z dziećmi. Między wierszami Karoliny, spotyka się wrażliwość „o parę numerów za dużą” – jak sama o sobie mówi. Czasem jej to przeszkadza, a czasem pomaga w dostrzeganiu tego, co istotne w byciu nauczycielką. Stara się jak najwięcej mówić o empatii, stawiając ją za fundament w budowaniu swoich wartości. Autorka książeczki adaptacyjnej „Wkrótce będę przedszkolakiem. Książka wprowadzająca dziecko w świat przedszkola” i „Niekończąca się historia… Poradnik dla rodziców o tym, jak wprowadzić dziecko w świat przedszkola”, oraz książki „Nauczycielka przedszkola. Pomiędzy pasją a zagubieniem”. Pisząc bloga, konsekwentnie zadaje pytania o miejsce nauczycielki przedszkola w dzisiejszej edukacji, a także w zwykłej codzienności wielu rodzin. Blog traktuje jak wartościową przestrzeń, w której spotyka się coraz więcej nauczycieli przedszkola – świadomych swojego zawodu i otwartych na szczerą dyskusję.