W przedszkolu zostałem z Maksem, nie lubię go. I nie miałem z kim się bawić. Wszyscy wkoło mówili, że dzisiaj jest Wigilia, a pani Roża, ta z szatni, ciągle narzekała, że z niczym dzisiaj nie zdąży. Patrzyła na mnie tak, jakby to „nieszczęśliwe dzisiaj”, było przeze mnie. Bez przerwy zamiatała, mówiła, że sprzątanie ją uspokaja. Po raz pierwszy dowiedziałem się, że jak ktoś sprząta, to się uspokaja. Też chciałem się uspokoić, bo nie rozumiałem, dlaczego po mnie nie przychodzisz. Za przykładem Pani Róży zająłem się mopem i zabrałem do ścierania podłogi w łazience. Nie zdążyłem, bo pani Róża wrzasnęła na mnie tak mocno, że mop odskoczył w jedną stronę , a ja w drugą. Pani Róża załamała ręce i „była zła, że musi tu siedzieć” – tak powiedziała. I że ja dodaję jej roboty. No i że choruje jej chore serce. No to już nie miałem wątpliwości, że to, że pani Róża jest dzisiaj zła i choruje jej serce – to wszystko moja wina. Wcale fajnie się przez to nie czułem. I nie chciałem, aby pani Róża miała więcej roboty niż miała. Maks mnie szturchał. Kiedy poskarżyłem się mojej pani, ona powiedziała: zaraz. Więc czekałem. Potem do kogoś dzwoniła, chyba do swojej mamy. Wszyscy troje chcieliśmy do mamy: ja, Maks, nawet moja pani. Maks jest ze starszej grupy i mnie nie lubi. Ja go też. Znowu mnie szturchał. Znowu się poskarżyłem. I znowu usłyszałem: zaraz. Moja pani krzyczała do telefonu, żeby tamta krzycząca przez telefon pani, nie smażyła jeszcze karpia, bo moja pani nie wie, czy w ogóle wróci dzisiaj do domu. Zadrżałem, bo ja nie chciałem w Wigilię nocować w przedszkolu. Mieliśmy małe zoo: królika, rybkę i świnkę morską. Moja pani czytała nam, że w noc wigilijną zwierzęta mówią ludzkim głosem. Nie chciałem zostać w przedszkolu z gadającym królikiem! Och, gdyby tylko pani Róża wypuściła mnie przez drzwi wejściowe! Bo ona jest szerokości drzwi i jak stanie w nich, to mucha się nie przeciśnie. Uwielbiam ją taką, bo często bierze mnie na kolana i siedzę wtedy jak na tronie, czuję się ważny i mądry. Ale dzisiaj chyba zapomniała o naszej przyjaźni. Szkoda. Siedzieliśmy więc w ciszy, patrząc się na siebie. Znałem na pamięć każdą układankę, każde pudełko puzzli układałem w głowie. Narysowałem trzydzieści trzy rysunki i kiedy moja pani zaproponowała mi bym narysował coś dla mamy, zrobiło mi się niedobrze. I nagle przedszkole mi obrzydło. Chciałem stamtąd uciec. Biec przez wystrojone i puste ulice, moja pani mówiła, że ulice są puste w Wigilię. Ale nie ulica, przy której stało nasze przedszkole. Tu było tłoczno od gorzkich emocji, jakie wypełniały to miejsce. Miejsce, które przestałem kochać w jedno popołudnie.
Dochodziła piętnasta. Ciebie mamo nadal nie było. Maks położył się na dywanie i podkulił swoje grube nogi. Był ode mnie niższy, grubszy i silniejszy. Wyglądał jak płód, który widziałem w książce od biologii mojej siostry. Moja siostra jest w siódmej klasie i ciągle siedzi przed telewizorem. W szkołach to mają fajnie, bo nie muszą w święta chodzić do szkoły. Chciałbym już chodzić do szkoły, też miałbym wolne w Wigilię. Ciekawe, czy moja siostra próbowała już kompotu z suszu, który moczył się w naszej kuchni od wczoraj. Pachniał obrzydliwie, ale dzisiaj wypiłbym cały dzbanek, gdybym tylko mógł być w domu. …A może oni chcieli spędzić Wigilię beze mnie?! Ta myśl przeraziła mnie tak bardzo, że wybuchłem płaczem i tak się zanosiłem, że zacząłem wymiotować. Pani Róża załamała ręce, a ponieważ nie miałem w szafce zapasowej koszulki, wcisnęła na mnie za ciasną bluzkę Maksa. Gdy wróciliśmy z szatni, pani Róża wzięła mnie na kolana. Znowu siedziałem jak na tronie. Tyle że byłem bardzo zmęczony, stęskniony za tobą i wyszturchany przez Maksa. No i czułem się strasznie winny, że siedzimy tu od dwóch godzin. Wszystkie dzieci poszły po obiedzie. Maks musiał mi zazdrościć, że tak siedzę wysoko na kolanach pani Róży, bo nie drgnął na tym dywanie. Chyba zasnął. Moja pani żaliła się pani Róży, że mąż kupił jednego karpia, a do niej przychodzi czternaście osób. Dużą rodzinę ma moja pani. Ciekawe, czy zabierze mnie do siebie na Święta, jeśli moja mama po mnie nie przyjdzie. Nie zająłbym dużo miejsca. Nawet bym się za dużo nie ruszał. Nie chcę tylko zostać tu sam. Dzisiaj w nocy mogą dziać się dziwne rzeczy. Może przyjmie jednego więcej, małego chłopca, zamiast strudzonego wędrowca. Obiecuję, że nie zjem ani kawałka karpia! I tak nie lubię ryb. A karp to ryba. Na własne oczy widziałem, jak w sklepie, wysoki pan ucinał takiej rybie głowę. Przez ostatni tydzień po przedszkolu, mama zabierała mnie na zakupy. Stałem w kolejkach strasznie długo i strasznie bolały mnie nogi. Polubiłem takiego jednego karpia i biegałem od jednego końca akwarium do drugiego. A gdy byliśmy już przy tym panu, ten pan go wyjął i obciął mu głowę. Okropnie się wtedy poryczałem, a mama mówiła, że przynoszę jej tylko wstyd. Potem włóczyłem się po ogromnym sklepie, który był jak wielki zwierz połykający ludzi do ogromnego żołądka. Wymyślałem sobie te horrory, bo potwornie mi się nudziło. Spotkałem Maksa w tym sklepie, włóczył się tak samo jak ja. Nie przepadamy za sobą, ale ponieważ nie mieliśmy nikogo do wyboru, przystaliśmy na swoje towarzystwo. Nasze mamy lubią się bardziej i lubią plotkować. Śmiały się okropnie głośno, ale ponieważ po markecie ludzie biegali we wszystkie strony, nikt nie zwracał na nie uwagi. Na nas też nikt nie zwracał uwagi. Schowaliśmy się z Maksem na zapleczu, a że byliśmy mali i sprytni, wcisnęliśmy się między czekoladowe cukierki a nogi z kurczaka, które wyglądały jak z filmów po 20-ej. Obok tych kurczaków jakiś pan klepał po pupie jakąś panią, która była bardzo ładna. Maks i ja byliśmy głodni i znudzeni tym łażeniem po marketach, to był drugi sklep Maksa, mój trzeci. Trzy do dwóch. Byłem lepszy. Maks zaczął objadać się cukierkami, stwierdził, że z tony cukierków nie doliczą się, ile ubyło. A ponieważ Maks jest starszy, posłuchałem go i też zabrałem się do jedzenia. Trudno to można było nazwać jedzeniem: obżeraliśmy się tymi cukierkami nie wiem już czy z głodu, czy z żalu, że jeszcze nikt nas nie znalazł. Oznaczało to, że nikt nas nie szuka… Nagle usłyszałem jak Maks się dusi. Spuchł jak bania i zaczął robić się czerwony jak burak. Nie miałem pojęcia, że jest uczulony na czekoladę! Wyciągnąłem go z tej szpary, w której zaklinował mu się but, więc szarpnąłem go z całej siły, ale but tam został. Zacząłem krzyczeć, mając buzię pełną cukierków. Natychmiast zareagowała ta pani i ten pan z zaplecza, którzy wybiegli jak porażeni prądem. Chyba tak to było: „prądem”, bo tak mówi moja siostra, zawsze, gdy zaczynam wrzeszczeć. Ten pan miał radio przy pasku i wokół nas zjawiło się dwóch ochroniarzy, którzy nie wiedzieli co mają robić. Usłyszałem syreny karetki i wciąż przybywało ludzi. Wkoło nas zebrał się pokaźny tłum, ale naszych mam dalej nie było. Prawie każdy trzymał telefon przy uchu. Ciekawe, czy zawiadomili telewizję. Nareszcie, tak dużo ludzi interesowało się tylko mną! No Maksem też, ale tylko odrobinę więcej.
W domu dostałem lanie, a Maksa zawieźli do szpitala. Dostał zastrzyk odczulający, ale był w o wiele lepszej sytuacji, no bo leżał i nie dostał w pupę. Następnego dnia poszedłem do przedszkola. Była nas szóstka, w tym ja i Maks. Pomyślałem, że do przedszkola zapisałaś mnie za karę. Wszyscy mieliście wolne w Wigilię. Tylko dla mnie, nikt z was nie postarał się o urlop.
***
Mamo, mówiłaś, że to są Święta, kiedy ludzie wybaczają. Ale nie wytłumaczyłaś mi, co znaczy: wybaczać. Na szczęście ja wiem, co to znaczy. Uczę się życia, bo mam czas i oczy, aby je obserwować ze wszystkimi jego szczegółami.
W przedszkolu od samego rana wyczuwało się słodko-gorzką atmosferę. Albo ktoś wchodził i składał życzenia w drzwiach, albo całował moją panią, zostawiając jej szminkę na policzkach. Ona się śmiała. Inne panie, które szły już do domu, życzyły mojej pani, aby nie musiała długo siedzieć w pracy. Wtedy moja pani starała się uśmiechać. Inne współczuły, że to na nią wypadł dyżur w Wigilię. I że zostały (niestety!) dzieci, które długo siedzą. A wiec mam ksywkę „ten, co długo siedzi”. Świetnie. Moja pani uśmiechała się ledwie co i widziałem w jej oczach żal. Znałem ją aż za dobrze. Zwykle z przedszkola wychodziłem jako ostatni i mieliśmy dużo czasu, aby się poznać. Znaliśmy się jak łyse konie. Ale dzisiaj moja pani wyglądała na smutniejszą niż zwykle. A przecież była Wigilia.
O piętnastej trzydzieści moja pani zaczęła chodzić w kółko. Myślałem, że obmyśla nowy taniec. Ale ona za piętnaście czwarta zadzwoniła do swojego męża. Wszystko słyszałem, bo wyszła tylko do naszej łazienki. Mówiła, że nienawidzi tej pracy i tego dnia. Zdawało mi się, że płakała. Wszedłem do tej łazienki i przytuliłem ją. Chciałem ją przeprosić za to, że jestem.
***
Daj mi mamo przykład, jak dobrze żyć. Prosisz, bym lepiej się zachowywał i był lepszy. To daj mi przykład. Czy to, że dbasz o mnie, robisz obiad, kupujesz zabawki i nowe dżinsy, czy to już wystarczy, abym był szczęśliwy? Dlaczego więc nie czuję się szczęśliwy? I dlaczego w takich chwilach jak ta, w takim dniu jak ten, nie jesteśmy razem, skoro wieczorem, kiedy udaje nam się usiąść razem przy jednym stole, zapewniasz mnie, że jestem twoim najukochańszym synem? Czy tak bardzo bym ci dzisiaj przeszkadzał? Chciałabyś, bym był milszy dla mojej siostry. Ale jak mam być dla niej miły, skoro jestem o nią cholernie zazdrosny? Pomyśl mamo, jej nie budziłaś wcześnie rano, mogła zostać w swoim pokoju, piekła z tobą pierniki, czuła zapach barszczu, świerku i podjadała bakalie. Mówiłaś, że za sobą nie sprzątam. I że zawsze masz pełne ręce roboty. Ale kiedy mam nauczyć się sprzątać i kiedy mam ci pomagać, skoro całe dnie spędzam w przedszkolu, a kiedy wracam, pozwalasz mi na bajki, a potem idę prosto do łóżka? Chciałbym nauczyć się sprzątać. Dzisiaj mógłbym sprzątać cały dzień! Gdybyś tylko dała mi szansę i pozwoliła zostać z wami, z tatą, przy was, w domu pachnącym tobą i świętami. Gdybyś dała mi możliwość, abym się poprawił, a nie zaprowadzała do przedszkola na cały dzień, w którym też nie byłem mile widziany. Tu też nikt mnie nie chciał… Nie cieszą mnie, mamo, te Święta. I czekam, kiedy znowu pójdę do przedszkola. Bo tam przynajmniej wszystko jest prawdziwe.
***
Gdy staliśmy w łazience z moją panią, chciałem zniknąć. I wtedy zadzwonił dzwonek do drzwi. To była mama Maksa. Zostałem sam z moją panią i panią Różą, tą od szatni. W setkach domów ludzie siadali do barszczu. Moja pani podeszła do biurka i z torebki wyciągnęła opłatek. Przełamała go najpierw na dwie, a potem na cztery części. Podała mnie, pani Róży i kawałek zostawiła dla siebie. Czwartą część ułożyła w gałązkach choinki: Ta dla wędrowca… – wyszeptała. Zapamiętałem trzask łamanego opłatka, ten dźwięk nie równa się z niczym, trwa sekundę, ale zostaje w uszach na długo. Moja pani kucnęła naprzeciw mnie i powiedziała: Ja też mam syna, jest w twoim wieku. Skoro on nie może być ze swoją mamą i ty nie możesz być ze swoją mamą, obydwu wam należy się spełnienie marzeń. Życzę ci, aby twoje marzenia spełniły się w te Święta. I położyła moją rękę na swoim opłatku. Ułamaliśmy go oboje. To była najlepsza chwila, którą pamiętam z tych Świąt. Moja pani była najpiękniejsza, a na choince wisiał najdłuższy łańcuch ze wszystkich łańcuchów świata. Robiliśmy go ze swoją panią przez tydzień. Pani Róża, pocierając nos, wyszła do kuchni. Wróciła z trzema kubkami barszczu. Mówiła, że zawsze trzyma w szafce taki do rozpuszczania. Był gorący, słodkawy, koloru wiśniowego. W ustach czułem jeszcze coś, słone łzy. Po raz pierwszy w życiu dowiedziałem się, jak to jest, kiedy człowiek się wzrusza.
Kiedy sobie o mnie przypomniałaś, powiedziałem, że ja już miałem Wigilię. Byłaś zaskoczona. Z drzwi wyrwałem ci się z objęć i wpadłem w płaszcz mojej pani. Chciałem zabrać na Wigilię jej zapach.
Całą drogę nic nie mówiłem. Gdy byliśmy już w domu, zobaczyłem przystrojony i nakryty stół.
– Czekamy tylko na Ciebie – powiedział do mnie tato.
– Nie cieszysz się? – spytała mama.
– Młody, dzisiaj Wigilia, zapomniałeś? – zaśmiała się moja siostra.
– To wy zapomnieliście o mnie! – huknąłem swoim najgłębszym basem, na jaki było mnie stać.
Pobiegłem do swojego pokoju i przystawiłem do drzwi pudełko z klockami. Długo płakałem. A potem szukałem w powietrzu zapachu mojej pani z przedszkola. Ale nie mogłem go poczuć, rozmywał się wśród zmieszanych zapachów potraw, których nie znałem ani nie widziałem, jak się je przyrządza. Nie miałem szansy poczuć atmosfery Świąt. Było mi przykro jak nigdy dotąd. A miałem dopiero sześć lat.
Karolina Turek – mama dwójki dzieci, nauczycielka przedszkola „zainspirowana” dzieckiem. Uwielbia pisać i tę pasję konsekwentnie łączy z zawodem, opisując swoje zawodowe doświadczenia zdobywane w pracy z dziećmi. Między wierszami Karoliny, spotyka się wrażliwość „o parę numerów za dużą” – jak sama o sobie mówi. Czasem jej to przeszkadza, a czasem pomaga w dostrzeganiu tego, co istotne w byciu nauczycielką. Stara się jak najwięcej mówić o empatii, stawiając ją za fundament w budowaniu swoich wartości. Autorka książeczki adaptacyjnej „Wkrótce będę przedszkolakiem. Książka wprowadzająca dziecko w świat przedszkola” i „Niekończąca się historia… Poradnik dla rodziców o tym, jak wprowadzić dziecko w świat przedszkola”, oraz książki „Nauczycielka przedszkola. Pomiędzy pasją a zagubieniem”. Pisząc bloga, konsekwentnie zadaje pytania o miejsce nauczycielki przedszkola w dzisiejszej edukacji, a także w zwykłej codzienności wielu rodzin. Blog traktuje jak wartościową przestrzeń, w której spotyka się coraz więcej nauczycieli przedszkola – świadomych swojego zawodu i otwartych na szczerą dyskusję.