Nauczycielko przedszkola…
masz jeszcze czas, aby zmienić świat
i masz kompetencje, aby nauczyć dorosłych,
jak w prosty sposób kochać dzieci.
***
– O co chodzi tym ludziom? – Magda pyta mnie, ale nie patrzy w ogóle w moją stronę. Zniecierpliwiona krąży pod Kancelarią Dyrekcji. Przez uchylone drzwi słychać pretensjonalny głos świetnie wyglądających ludzi, wypoczętych, idealnie przygotowanych do tej dyskusji. Mają niekończące się argumenty. Są jakby nie z tego świata. Tak niemożliwie uparci i przekonani co do swoich racji. Jakby czas się dla nich zatrzymał. Jakby liczyli się tylko oni.
– Dokładnie nie wiem, ale podobno coś im się nie zgadza w miesięcznej opłacie za przedszkole. Wczoraj mi się dostało. Oczekują zwrotu w trybie natychmiastowym. Ale że ja się finansami nie zajmuję, odesłałam do Dyrekcji. Widzę, że dzisiaj nic nie załatwię… Długo już tu czekasz?
– Całą wieczność! Przedszkola powinny być za darmo. Wtedy nikt nie miałby pretensji. – Magda finalizuje z przekąsem. – Iza, popatrz na nich. Jeżdżą na narty w Alpy, stać ich na najdroższe kwatery, jedzenie w restauracjach. Myślisz, że ona gotuje?! Z takimi paznokciami nie sądzę, aby udało się jej zrobić cokolwiek. Popatrz na jej makijaż. Wiesz, ile to zajmuje czasu?! Ciekawe, dlaczego nie dali do prywatnego tych dzieciaków?
– A po co, jak mają nasze przedszkole pod nosem? Mieszkają 5 minut drogi stąd. To wygodni ludzie.
– Witamy w świecie pokręconych oczekiwań… Tacy chcą najwięcej. Inny świat. Współczuję ci serdecznie takich rodziców. Chociaż w sumie to nie oni chodzą do przedszkola, tylko ich dzieci. A one wyglądają całkiem sympatycznie. Chyba są ok?
– Są kochane i zagubione – odpowiadam, nie przestając obserwować tych dwojga.
***
Bliźniaki. Ania i Piotruś są niemal identyczni. Różni ich jedynie płeć. Wykonują jednakowe czynności w tym samym czasie. Bardzo mało mówią. Nie rozstają się, jak para cieni w obawie przed czymś, czego nie umiem rozgryźć. Są ze sobą mocno związani. Zazdroszczę takiego porozumienia pomiędzy rodzeństwem. Mnie zawsze tego brakowało.
Ania przytula się każdego poranka, nie było dnia, abym nie czuła jej miękkich loczków na swojej twarzy. Piotruś ciągnie mnie za rękę, chce mieć swoją panią na wyłączność. Z entuzjazmem lokuje się na moich plecach, w które wtula się najpiękniej jak tylko może wtulić się dziecko. Przypomina mi mojego synka, jest też blondynkiem i też lubi obejmować mnie ciepłym policzkiem, aby tylko być trochę bliżej niż cały świat. Ani i Piotrusiowi brakuje miłości, przyjaźni, czułości… Prostych gestów, które spontanicznie rodzą się w dorosłym, gdy w pobliżu pojawia się dziecko. Ktoś powie: tobie łatwiej to zrozumieć, bo jesteś nauczycielką przedszkola, bo przebywasz z dziećmi codziennie, bo masz okazję je poznać i wiesz, czego oczekują. Ale to byłoby zbyt łatwe. I usprawiedliwiałoby wszystkie niedociągnięcia dorosłych. Więc może to rodzaj wrażliwości predysponuje do wiedzy o pragnieniach dzieci? Myślę, że bycie dorosłym zobowiązuje bardziej niż charakter. Ci ludzie powinni wiedzieć najlepiej, czego potrzebują ich dzieci. Nie do mnie powinna należeć rola pierwszoplanowa. Oni są najważniejsi w życiu bliźniaków. Powinni być.
Tymczasem w idealnym, drogim i wspaniale kolorowym świecie, pełnym zabawek, bajek i słodyczy, zabrakło miejsca na proste rzeczy.
***
Następnego dnia Piotruś przynosi zrobiony z klocków lego model, jak sam twierdzi: super szybko-tajnej wyścigówki, na którą spoglądam sama nie wiem, czy ze zdumieniem czy z obawą, że nie będę w stanie dopilnować tak drobnych elementów całej tej niesamowitej konstrukcji. Nalegam, aby zabawka jednak trafiła do rąk mamy i taty, bo jest zbyt… frapująca oczy innych dzieci. A konsekwencje tego mogą być opłakane.
– Wie pani, jak tam coś zgubi to niech się pani nie martwi, ma w domu tego tyle, że najwyżej zamienimy z innego modelu jak coś odleci. On wie, że ma pilnować, ale w razie jakiegoś problemu to absolutnie proszę się tym nie przejmować – zostałam zwolniona z obowiązku koncentrowania się na szczegółach, mówiąc nieładnie: niepotrzebnych. Zwolnienie odbyło się bez świadków. Czy w takim razie można uznać je za wiarygodne?
Z kieszeni Ani wypadają resztki słodyczy i kolorowe papierki, które natychmiast zabiera Maja, chowając je do swojej półki.
– Maju, co robisz? – pytam, bo Maja mocno uderza kolanami o podłogę. Klęcząc, próbuje zakryć sobą jej prywatny świat mieszczący się w jednej małej półeczce.
– Rozprostowywuję. Te papierki, są takie piękne, niech pani zobaczy, ale nikomu nie powie. Nie powie pani, prawda? Wie pani, że one błyszczą? Nie powie pani nikomu, że błyszczą? – odpowiada posłusznie jakby przyłapana na gorącym uczynku. Moja pierwsza myśl zaskakuje mnie milczeniem.
– Nie zdradzę twojego sekretu Maju, masz moje słowo – kucam przy Mai i głaskam jej szczuplutkie rączki z długimi palcami jak u pianistki.
Cały świat zamknąć w błyszczących papierkach po cukierkach. To ogromna sztuka. Tak potrafi tylko dziecko. Chłopaki nie mogą oderwać od Piotrka oczu. Maja chodzi za Anią, nie spuszczając z oczu jej kieszeni. Jestem nauczycielką przedszkola. Stoję na krańcach dwóch światów. Nie wolno mi pominąć żadnego z nich.
***
Mama Mai i Maja. Codziennie tak miło żegnają się ze sobą. Tulą się długo i czule, zapewniając o swoich nieprzemijających uczuciach. Bije od nich ciepło i zapach obietnicy, że to się nigdy nie skończy. Ania i Piotrek patrzą na nie jakby uczyli się życia od podstaw. Jakby nie znali takiej odmiany radości. Jakby jej nie doświadczali. Stoją tak w progu nieruchomo i pytająco. Nie umiem im odpowiedzieć, dlaczego mając wszystko, może jeszcze czegoś brakować?
Ta kobieta wygląda poprawnie. Ma zniszczoną torebkę, ale może nosi ją tak długo, bo bardzo ją lubi. Ta kobieta ma krótko obcięte paznokcie, które nigdy nie są pomalowane. Ale może nie ma na to czasu. Tej kobiety nie stać na weekend w drogim pensjonacie z widokiem na panoramę Alp. Ale za to z córeczką spędzają cały weekend poświęcając czas tylko sobie, razem sprzątając i gotując, rozśmieszając się przy tym i zapewniając o swojej nienagannej miłości. Ta kobieta jest skromna, jej oczy pełne dumy i miłości, zaczynają tęsknić zaraz, gdy Maja zamyka za sobą drzwi.
***
Po Anię i Piotrusia przychodzi w piątek opiekunka. Ania nie może rozstać się z Mają. Dziewczynki naklejają na kartki kolorowe papierki, których Ania tego dnia przyniosła całe kieszenie. Maja jest przeszczęśliwa, a Ania zaskoczona, że dzięki papierkom po cukierkach można zdobyć przyjaźń. Przyjaźń, za jaką tęskniła siedząc na tronie w swoim pokoju spełnianych marzeń, o których nawet nie miała pojęcia, że w innych domach nigdy się nie spełnią.
Opiekunka ponagla Anię. Piotruś siedzi na ławeczce i patrzy z zazdrością na rodzącą się na jego oczach więź jego Ani z koleżanką niestety zbyt skromną, jak na oczekiwania mamy. Taki mały chłopczyk. Mądry, cichy, zaniepokojony o rozczarowanie najukochańszej siostry.
Wpada do przedszkola jak huragan, o klamkę w drzwiach zahacza się jej skórzana torebka w metalicznym kolorze, złości ją to, a z otwartej małej kieszonki wypada komórka w zielonym, matowym pokrowcu. Podnosi ją i gdy wstaje, widzi przed sobą uśmiechniętą twarz Piotrusia, w oczach którego jest oczekiwanie zmieszane ze zmęczeniem.
– A gdzie jest Ania? – pyta i mija swojego synka jak przeszkodę w swoim codziennym tournée niechcianych obowiązków. Piotruś pokazuje wskazującym gestem na drzwi do sali, w których Ania głośno spełnia swoje marzenia, obdarowując swoją nową przyjaciółkę uwagą daleką od chęci powrotu do domu.
– Aniu! Przecież za pół godziny masz zajęcia z baletu! Dlaczego się nie ubierasz?! Olu, czy rano mówiłaś do nich po angielsku? – zwraca się do opiekunki, która stoi na baczność obok Piotrusia i kiwa głową, próbując poskładać myśli.
– Nie chcę iść na balet, mamo. Mam nową przyjaciółkę… – cicho szepcze Ania.
– A ja nie mam czasu. Zbieraj się prędko, Ola was ubierze, ja lecę do sklepu po mleko – i znowu mija synka, nie przytulając go, nie wyróżniając spośród wszystkich przedmiotów znajdujących się w holu szatni. Nie miała czasu spojrzeć w jego smutne oczy skrywające jedno: czekałem na ciebie, mamo!
– Czy można przyzwyczaić się do braku miłości? – pyta mnie Magda, wchodząc do sali i stawiając mi na biurku ciepłą herbatę pachnącą przyjaźnią.
– Można. Ale nie można jej przyjąć za coś swojego i pewnego. I nie można zgodzić się na to, że tak będzie już zawsze. – Mówię bardziej do siebie, szukając czegokolwiek, na czym mogłabym zawiesić myśli. Bo pchają do oczu krępująco cichą melodię łez.
Zwykła kobieta, która idzie do sklepu po mleko. Zwykła mama, która odbiera z przedszkola swoje dziecko. Nie mieści mi się w głowie ten brak. Nawykowy brak uczuć. Te dzieci oddałyby wiele za zwykłe życie. Nie chcą wracać do swojego pałacu, w którym samotność tkana jest z diamentów. W drzwiach mijają się obie, zwykłe, tak różne od siebie kobiety. Maja wierci się w progu sali, gdy tylko mama pojawia się w holu. Wymyka się dużo wcześniej, niż jej na to pozwalam. Dwa serca zderzają się w połowie drogi do sali. Ania stoi i jest zdezorientowana. Zdarzyło się w jej życiu tak, jak gdyby ptak, o którego dbała, wyleciał nagle z gniazda rządny przestrzeni, którą od dawna obdarzał wielką miłością.
Mama Ani wraca z mlekiem pod pachą i staje w drzwiach, uważnie wchodząc do środka. Staje bez ruchu jak świadek koronny w sprawie o przyjaźń córki, która jest szczęśliwa bez udziału mamy. I widzi kobietę w długim i niemodnym już płaszczu, z wypiekami na twarzy i znoszoną torebką, trzymającą na rękach uradowaną przyjaciółkę jej córki. Ania ściska w rączce złote papierki, zadzierając głowę za Mają jak za piękną królewną, jedyną w życiu swojej mamy.
Ania nie czuła się królewną.
– Dzień dobry pani – zwraca się do stojącej nieruchomo kobiety, mama Mai. – Wygląda na to, że nasze córeczki bardzo się polubiły. Bardzo mi miło, nazywam się Ewa Raj, cieszę się, że mogłam panią poznać. – i odchodzi ze swoją cudowną córeczką, nie wypuszczając jej z ramion i nie przestając się śmiać tylko dla niej.
Stoję w progu sali i staram się ogarnąć świat, który jest dla mnie trochę nie do pojęcia. Myślę, jakie to oczywiste, aby dzieci otrzymywały tyle miłości, ile tylko zdołają zmieścić w swoich ramionach. A minutę potem zdaję sobie sprawę, w jakiej nieczułej żyję rzeczywistości. Piotruś trzyma mnie przez cały czas za rękę. Jego mała rączka mieści się idealnie w mojej bezradnej dłoni. Wybrał mnie spośród tłumu skrajnych emocji wirujących w holu szatni. Mam ochotę wziąć go na ręce, zaadoptować jego posłuszne, milczące zagubienie. W dużych oczach prócz zaufania i pytań, rysuje się refleksja równie mała jak on sam: czy mama zaakceptuje koleżankę jego Ani i odważy się wpuścić ją do ich skrupulatnie strzeżonego świata?
I zaraz potem ściska mi rękę jeszcze silniej, a jego oczy robią się bardziej błękitne. I wtedy zaczynam nareszcie rozumieć, o co mu chodzi. Opiekunka wyrywa mi go prawie z objęć, dostając burę od mamy, że bliźniaki nie są gotowe na czas. Piotrek nie przestaje patrzeć na mnie i gdy nasze ręce dotykają się już tylko końcówkami palców, pyta bardzo cicho:
– Pozwolisz nam jutro pobawić się z Mają?
Mały chłopczyk nie wiedział, że w przedszkolu samotność zostaje za drzwiami.
***
Karolina Turek – mama dwójki dzieci, nauczycielka przedszkola „zainspirowana” dzieckiem. Uwielbia pisać i tę pasję konsekwentnie łączy z zawodem, opisując swoje zawodowe doświadczenia zdobywane w pracy z dziećmi. Między wierszami Karoliny, spotyka się wrażliwość „o parę numerów za dużą” – jak sama o sobie mówi. Czasem jej to przeszkadza, a czasem pomaga w dostrzeganiu tego, co istotne w byciu nauczycielką. Stara się jak najwięcej mówić o empatii, stawiając ją za fundament w budowaniu swoich wartości. Autorka książeczki adaptacyjnej „Wkrótce będę przedszkolakiem. Książka wprowadzająca dziecko w świat przedszkola” i „Niekończąca się historia… Poradnik dla rodziców o tym, jak wprowadzić dziecko w świat przedszkola”, oraz książki „Nauczycielka przedszkola. Pomiędzy pasją a zagubieniem”. Pisząc bloga, konsekwentnie zadaje pytania o miejsce nauczycielki przedszkola w dzisiejszej edukacji, a także w zwykłej codzienności wielu rodzin. Blog traktuje jak wartościową przestrzeń, w której spotyka się coraz więcej nauczycieli przedszkola – świadomych swojego zawodu i otwartych na szczerą dyskusję.